jean-philippe arrou-vignod, "pepe i spółka znowu na tropie"
DESCRIPTION
ÂTRANSCRIPT
Pepe
Pepe PepePepeepe Pepe
Pepe Pepe
PepePepee
Pepe
pe Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PepePepeepe PepePepePepePepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PePepePepe
Pepe
Pepe pe
Pepe
Pepe
Pepe
PPepePepe PepePepe PepPep
ePepePepe
PepePepe
PepePepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PepePepe Pep
PepeP
pe
Pepe
PepePepe Pe
pePe
pe
Pepe Pepe
Pep
pe
Pepe PepePepe
Pepe
Pepe Pepe
Pepe
Pepe Pepe
Pepe
Pepe Pepe
e
pKSIĄŻKA AUTORA JAŚKÓW
Pepe i spółka
Jean-Philippe Arrou-Vignod
PepePepespółkaspółka znowu
na tropieii
Arrou_Pepe i spolka2_okl_DRUK.indd 1 2014-08-25 11:40:53
Kraków 2014
Jean-Philippe Arrou-Vignod
Ilustrował Serge Bloch
Przełożyła Magdalena Talar
PepePepespółkaspółka znowu
na tropieii
7
1
Koniec szkoły
Jutro zaczynają się wakacje, to moje ostatnie dni w Vb i trochę mi z tym smutno.
Nie znoszę zakończeń roku szkolnego. To dziwne, bo przecież z niecierpliwością na nie zawsze czekałam. A teraz, kiedy wakacje są tuż-tuż, oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas i zacząć od początku. Matyldo – powtarzają mi często rodzice – sama nie wiesz, czego chcesz.
Może mają rację? Wakacje są trochę jak prezenty pod cho-inką, o których długo marzymy: wyczekujemy ich z nie-cierpliwością, a kiedy znajdujemy je pod choinką, nie wiado-mo, co z nimi robić, więc lądują na dnie szafy albo w pudle z zabawkami...
8
Pepe i spółka znowu na tropie
Szkoła im. Chateaubrianda, nasza stara buda, była już prawie pusta. Grupki znudzonych uczniów snuły się bez-czynnie po nagle zbyt dużym dziedzińcu. Zwróciliśmy książ-ki do biblioteki i plecaki smutno zwisały nam z ramion jak puste manierki. Było ponuro... Prawie zaczynałam żałować, że skończyły się pisemne sprawdziany.
Pod wielkim kasztanem stał Remi w otoczeniu kilku chło-paków z internatu. Podszedł do mnie, odbijając beztrosko piłkę.
– Hej, Matylda – powiedział, przesuwając gumę do żucia z jednego policzka do drugiego. – Nie widziałaś przypadkiem Pepe?
Remi Faramon mieszka w szkolnym internacie. Na próż-no zgrywa ważniaka w rozwiązanych trampkach i dziura-wych dżinsach, bo kiedy pociąga nosem i wyciera go sobie rękawem, zawsze mam ochotę podać mu chusteczkę albo jakoś się nim zaopiekować. Podczas rady klasowej na koniec roku – jestem przewodniczącą – musiałam walczyć, żeby przeszedł do następnej klasy.
– To cud, Remi – skomentował wtedy Pepe z charaktery-styczną dla niego uprzejmością. – To pierwszy raz w histo-rii ludzkości. Wedle mojej wiedzy jesteś pierwszym neander-talczykiem, który zdał do szóstej klasy.
Pepe z kolei jest geniuszem. A przynajmniej za takiego się uważa. Od drugiego roku życia oszczędza, żeby umieścić na środku szkolnego dziedzińca swój pomnik. Stojącą postać, à la Napoleon, z ręką na wysokości wątroby i podpisem:
9
Koniec szkoły
„Pierre-Paul Louis de Culbert, zwany Pepe Kulka, który za-szczycił mury tej skromnej instytucji swoją genialną inteli-gencją”.
– Dziwne – powiedział Remi, kiedy zaprzeczyłam ruchem głowy. – Nie widziałem go od trzech dni. Nawet nie schodził na stołówkę. To do niego niepodobne.
– Myślałam, że śpicie w tym samym pokoju.Remi wzruszył ramionami. – Pepe miałby dzielić pokój ze zwykłymi kolegami z in-
ternatu? No co ty! Odkąd dostał świadectwo z paskiem, za-chowuje się jak żaba, która chciała być tak duża jak wół... Wyobraź sobie, że udało mu się załatwić osobny pokój. Ty-dzień temu się przeprowadził i śpi w Kostnicy.
Kostnicą nazywamy mały pokój z łóżkiem i umywalką, zaraz obok gabinetu pielęgniarki, pani Taillefer.
– Może jest chory – zasugerowałam, sama nie bardzo w to wierząc.
– Chory? Chory z dumy, chciałaś chyba powiedzieć, na-dęty z próżności! Zostawił nas jak stare skarpetki.
W tej chwili zadzwonił dzwonek. – Idziecie na lekcję czy nadal sobie ćwierkacie, ptaszy-
ny? – usłyszeliśmy za sobą. – Filibert – odezwał się Remi – jeszcze jedno słowo, a tak
ci przyłożę w nos, że przez całe lato nie będziesz mógł wło-żyć maski do nurkowania...
Spojrzeliśmy na siebie. Ten sam pomysł zaświtał nam w głowach równocześnie.
10
Pepe i spółka znowu na tropie
– Może złożymy mu małą wizytę?Od ósmej do dziewiątej mieliśmy matmę z panem Pigno-
tem. Nauczyciele przejawiali równie mały pociąg do nauki, jak my, zresztą wiedziałam, jak to będzie wyglądać: państwa-
-miasta, krzyżówki, potem znowu państwa-miasta... I tak od jakiegoś tygodnia. Naprawdę zaczynałam mieć już tego po dziurki w nosie. A tak w ogóle od kilku dni nikt nie spraw-dzał już obecności. Mogliśmy spokojnie pójść na wagary.
Koniec szkoły
Remi rozejrzał się wokoło – dziedziniec pustoszał, w po-bliżu nie było opiekunów.
– Czemu nie? To skąpiradło Pepe podprowadził mi super-scyzoryk z ośmioma ostrzami. Chętnie go odwiedzę, żeby się o niego grzecznie upomnieć – mruknął, zacierając ręce. – No bo co w końcu...
Myśl, że niedługo znów będziemy razem, całą paczką, przepłoszyła mój ponury nastrój. Po przygodach, które wspólnie przeżyliśmy, wakacje zapowiadały się nieciekawe. Trzeba było skorzystać z okazji. Jutro się rozejdziemy i zo-baczymy dopiero we wrześniu.
Tak przynajmniej mi się zdawało... Naprawdę grubo się myliłam.
12
2
Wynalazek Pepe
Gabinet pani Taillefer znajduje się na poddaszu. By tam dotrzeć, należy przejść otwartą galerię na pierwszym piętrze, otworzyć niewielkie drzwi i wspiąć się po stopniach starych, skrzypiących schodów, gdzie cuchnie eterem i maścią na si-niaki.
Jak Pierre-Paul mógł znieść ten smród lekarstw? – Ba! – powiedział Remi filozoficznie. – Przyzwyczaja się
na przyszłość, kiedy jego wspaniały mózg znajdzie się w sło-ju z formaliną w muzeum nauki...
Nie jestem przesadnie wrażliwa, ale atmosfera w gabine-cie u pielęgniarki przypomniała mi niemiłe wizyty u denty-sty i ospę wietrzną.
13
Wynalazek Pepe
Na szczęście gabinet pani Taillefer był pusty. Weszliśmy po cichu. Za ścianą z matowej szyby znajdował się pokój chorego – Kostnica, którą Pierre-Paul przywłaszczył sobie na prywatne apartamenty.
– Nic nie czujesz? – powiedziałam, pociągając nosem. – Czuję. Czopki. – Nie, nie, to zapach spalenizny... – Masz rację. To chyba z pokoju Pepe.Otworzyliśmy drzwi i stanęliśmy w progu jak wryci, zdu-
mieni tym, co zobaczyliśmy.W pokoju unosił się gryzący, ciemny dym, który szczypał
w oczy i przesłaniał widok. W kącie znajdował się niewielki gazowy palnik, na którym coś właśnie zwęgliło się w garn-ku. To nie był już pokój, tylko jakiś skład, gdzie zalegały sto-sy najdziwniejszych przedmiotów: płótno ze spadochronu, sprężyny, buty trekkingowe nie do pary, kijki do górskich wę-drówek, puszki po sardynkach w oleju i tysiąc innych nie-możliwych do zidentyfikowania rzeczy...
Na środku, wydając z siebie zduszone jęki, podskakiwała jakaś ciemna postać uwięziona w wielkim worku, z głową w kasku kosmonauty.
Kiedy wyłączyliśmy palnik i otworzyliśmy okno na oś-cież, w końcu rozpoznaliśmy Pierre’a-Paula.
– Rany, Pepe, co ty wyprawiasz? – ryknął Remi. – Prze-brałeś się za kiełbaskę strasburską?
Odpowiedziała mu seria pomruków: „Hum! Hum!”. Pier-re-Paul upadł na łóżko i wił się jak wąż. Na szybce kasku
15
Wynalazek Pepe
pojawiła się para, przesłaniając mu pełne przerażenia oczy, które wyglądały jak złote rybki w słoju z mętną wodą.
– Szybko, Remi! On się zaraz udusi!Za pomocą trzonka łyżeczki Remi odpiął zatrzaski, otwie-
rając szybkę i ratując od uduszenia biednego Pepe. – Dziękuję, przyjaciele – powiedział, łapiąc oddech. –
Gdyby nie wy, już bym nie żył.Wybuchnęliśmy śmiechem. Z kaskiem na głowie i pod-
niesioną szybką wyglądał bardzo zabawnie, jak kiełbaska w wykrochmalonym śpiworze sięgającym aż po szyję. Po-mogliśmy mu z niego wyjść. Był w piżamie. Ale kasku nie dało się ruszyć – Remi na próżno ciągnął, kask trzymał się głowy Pepe tak mocno, jakby był przykręcony.
– Widzę tylko jedno wyjście – zaproponował Remi. – Przepiłować go na wysokości szyi.
Pepe zadrżał z przerażenia. – To proste zjawisko fizyczne – zapewnił. – Głowa mi
spuchła pod wpływem spadku ciśnienia. – Teraz – powiedział Remi – twój genialny mózg musi
przypominać cynaderki w worku próżniowym... Co za ogromna strata dla rozwoju ludzkości!
– Czy możesz nam chociaż wyjaśnić, co robiłeś w tym przebraniu? – zapytałam.
– Wy to nigdy nie zrozumiecie nauki – mruknął Pepe ura-żony. – Czy ktoś może mi podać okulary? Dziękuję... Wyznam całą prawdę, choć obawiam się, że przekracza ona wasze
17
Wynalazek Pepe
mizerne zdolności umysłowe, i powiem, że testowałem właś-nie prototyp...
– Prototyp? – Pierwszy skafandro-śpiwór. Wynalazek, który chcę opa-
tentować. – Najwyraźniej nie jest zbyt dopracowany – zauważyłam. – Zgadza się... Ale jeszcze kilka szczegółów i już niedługo
będziecie mogli być dumni, że uczestniczyliście w testowaniu wynalazku, który zrewolucjonizuje historię biwakowania.
– Z pewnością! – szydził Remi. – Tak – zgodził się skromnie Pepe. – Czasem od wielko-
ści swojego geniuszu dostaję zawrotów głowy... Sam pomysł jest dość prosty. Muszę tylko przemyśleć jego realizację. Wszyscy wiemy, jakie niedogodności wiążą się z użytkowa-niem klasycznego śpiwora: głowa wystaje na zewnątrz, na-rażona jest na zimno, wilgoć, ukąszenia komarów, nie wspo-minając o niezliczonych żyjątkach, które w nocy wślizgują się do środka przez szczeliny...
Jego głos dziwnie brzmiał w tym kasku. Pepe przypomi-nał pana Pignota robiącego wykład o sinusach i cosinusach.
– I co? – powiedziałam, wzdrygając się na myśl o małych pełzających robakach.
– To proste: wystarczy połączyć śpiwór z kaskiem od mo-toru za pomocą zamka błyskawicznego i ciało jest herme-tycznie zamknięte, jak w skafandrze.
– Genialne! – skomentował Remi. – I to właśnie ten ska-fander testowałeś, kiedy tu szczęśliwie weszliśmy?
Pepe
Pepe PepePepePepe Pepe
Pepe Pepe
PepePepepe
Pepe
epe Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PepePepePepe PepePepe
PepePepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PepePepe
PepPepe e
Pepe
Pepe
Pepe
PPepePepe PepePepe PepPep
ePepePepe
PepePepe
PepePepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
PepePepe Pep
PepePepe
Pepe
PepePepe Pe
pePe
pe
Pepe Pepe
Pep
pe
Pepe PepePepe
Pepe
Pepe Pepe
Pepe
Pepe Pepe
Pepe
Pepe Pe
Pepe
Pepe Pep
e
Pepe
Pepe Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe
Pepe Pepe
PepePepe Pepe
Pepe
PepePepe
PPepePepe
epePepePepePepe e Pe P
pe
P
Pp
Nieustraszone trio znowu w akcji!
Dla Pepe Kulki nie ma rzeczy niemożliwych. Poszukiwa-nie złotej salamandry w zamku nad Loarą? Polowanie na potwora z Loch Ness za pomocą podwodnej kobzy? Stwo-rzenie prototypu maszyny latającej o dość oryginalnej nazwie – Culbertodaktyl? To pestka. Oczywiście, gdyby nie odwaga Remiego i pomysłowość Matyldy, byłoby trochę trudniej, ale ciii…
Kolejna książka autora Jaśków!
Pepe i spółka
Cena 34,90 zł
Przeczytaj także:
Pepespółka
i
Arrou_Pepe i spolka2_okl_DRUK.indd 1 2014-08-25 11:40:53